Paisley, Glasgow, Edinburgh
Cicho było ostatnio na blogu. Czas to trochę nadrobić. Właśnie mamy internet (mam nadzieję, że uda mi się skończyć pisać posta i nadal będzie). Niestety tutejszy internet to koszmar. Jest, ale w zasadzie go nie ma. Jak już człowiek ma szczęście się połączyć, działa tak wolno, że upload zdjęć w zasadzie jest niemożliwy. Właśnie próbuję wgrać na flickra 5 zdjęć… trwa to już jakieś 15 min. Zobaczymy, czy się uda.
Czas na jakieś wieści z „frontu”. Sama nie wiem, od czego tu zacząć. Dużo rzeczy się dzieje. Spróbuję to jakoś usystematyzować, może będzie w tym jakiś sens.
Życie akademickie
Ten tydzień zdecydowanie był nieco bardziej aktywny „akademicko”. W poniedziałek pojawiliśmy się na spotkaniu 4 roku web developmentu. Okazało się, że jest aż 6 osób na roku (wliczając nas). Oczywiście cała reszta to Szkoci. Wykładowcy mówią na szczęście w normalnym języku (po angielsku). Po spotkaniu wybraliśmy się z dwoma Szkotami z naszego roku na kawkę do jednej z kawiarni uczelnianych. Kawiarnia znajduje się tuż przy bibliotece i jest zaopatrzona w wygodne kanapy, stoliki i komputery. Sama biblioteka natomiast robi duże wrażenie – zajmuje 3 piętra i można się pogubić wśród półek. Jest w niej też sporo miejsca, żeby się zaszyć przy jakimś stoliczku z książką lub komputerem.
We wtorek mieliśmy enrollment – złożyliśmy formularze z wyborem przedmiotów, które będziemy tu robić: Server Side Systems, Internet Technologies, Web Development Project, Dynamic Web Technologies i Network Security, podreptaliśmy według wskazówek jeszcze w dwa różne miejsca z różnymi formularzami i dostaliśmy legitymacje i „freshers pack”, który składał się z kilku ulotek i reklam i śmieciogazety dobieranej według płci. Na szczęście dawali cukierki, więc dzień nie był stracony :P.
W zasadzie to tyle jeśli chodzi o sprawwy uniwersyteckie w tym tygodniu. Zajęcia zaczynamy w przyszłym tygodniu w środę. Tak się składa, że zajęcia mamy w środy, czwartki i piątki, czyli weekendy mamy długie :D.
Imprezy
W zasadzie większą część czasu spędzamy na większych lub mniejszych imprezach. Imprezy zazwyczaj tworzą się spontanicznie. Kilka osób przychodzi, dzwoni po innych i nagle się robi z tego impreza. Ponieważ Mireia i jej hiszpańscy przyjaciele często robią u nas w mieszkaniu ichni „dinner” (tak ok. 21) więc siłą rzeczy imprezy się potem same rozkręcają. Potem chodzi się między villami od imprezy do imprezy. Fantastyczne w Thornly Park Campus jest to, że w zasadzie jest usytuowany w szczerym polu, więc nie trzeba się martwić, że sąsiedzi wezwą policję.
W tym tygodniu i w następnym jest też seria imprez (codziennie od poniedziałku do piątku) dedykowanych nowym studentom. Uniwersytet zamiast wielu różnych kół naukowych ma jeden Student Union, który dostaje od uniwersytetu dość sporo pieniędzy. Student Union ma własny budynek, w którym jest pub studencki. W poniedziałek byliśmy na pierwszej imprezie właśnie w tym pubie. W środku czekała nas miła niespodzianka - całkowity zakaz palenia. Impreza bez kłębów dymu papierosowego jest znacznie przyjemniejsza, wierzcie mi. Muzyka była taka sobie niestety, za to odkryłam piwo , które mi smakuje, co jest dużym zaskoczeniem, bo ja piw niecierpię. Choć w zasadzie to Cider – bo o nim mowa - wcale nie smakuje jak piwo, ale jak wino. Cidera (jabłkowego, choć widziałam też gruszkowe), który sprzedawany jest w barze jak piwo (nawet cena jest bardzo podobna).
Z ciekawostek – między akademikami w Thornly Park a Student Union przez całą noc kursuje busik, który zabiera studentów na i z imprezy. Kierowca to niesamowicie sympatyczny gość – całą drogę żartuje i jest to naprawdę imprezowy busik :). Niestety o niektórych godzinach jest sporo chętnych na ów darmowy środek transportu i czasem trzeba sporo poczekać.
Wycieczki krajoznawcze
Wczoraj i dziś (piątek i sobota) stały pod znakiem zwiedzania. W piątek razem z grupą Francuzów oraz jednym Anglikiem i jednym Szkotem (który nota bene strasznie kojarzy mi się z Babynem :)) ruszyliśmy pozwiedzać Glasgow.
Glasgow to duże miasto, nieco klaustrofobiczne w centrum – kamienice mają 6 pięter, ulice nie są bardzo szerokie. Ale jest co oglądać. Nam udało się trochę pospacerować po centrum i zwiedzić Kelvingrove Museum. W muzeum trafiliśmy na końcówkę koncertu organowego, który był o tyle nietypowy, że grano stare dobre kawałki jazzowe :). Wystawy były też dość ciekawe – od dzieł Tycjana, Rembrandta, czy Turnera, przez Macintosha, aż po Moneta i Renoira.
Dziś natomiast mieliśmy wycieczkę do Edynburga (transport w obie strony zapewnił nam uniwersytet). Edynburg jest cudownym miastem – świetnie się bawiliśmy. Przede wszystkim pogoda nam dopisała. Przeszliśmy całe Royal Mile – ulicę łączącą Zamek Edyburski z pałacem, w którym zatrzymuje się królowa brytyjska, gdy przyjeżdża do stolicy Szkocji. Co ciekawe Royal Mile uważane jest za wyznacznik mili. Ja i Tomek szybko odłączyliśmy się od naszej wielonarodowej grupy i zamiast iść na zamek jak wszyscy inni turyści, zaczęliśmy od Camera Obscura. I to był świetny pomysł.
Camera Obscura – z łac. „ciemy pokój” – to urządzenie, które za pomocą lustra uzyskuje obraz oświetlonego otoczenia w ciemnym pomieszczeniu lub pudle. Na dachu jednej z kamienic przy Royal Mile wybudowano ponad 150 lat temu camera obscura – ciemne pomieszczenie z biały stołem pośrodku, na górze jest mały otwór z wystawionym lusterkiem, które skupia obraz na stole. Oglądaliśmy cały Edynburg na małym stoliku. Wrażenie było niesamowite :). Wielki Brat patrzy.
Ponadto na dachu muzeum znajdowały się lornetki i teleskopy – podziwialiśmy całe stare miasto. Po pokazie camera obscura zwiedziliśmy trzy piętra muzeum. Świetnie się bawiliśmy, bo wypełnione jest eksponatami wymagającymi od zwiedzających interakcji – złudzenia optyczne, hologramy, zabawa lustrami, światłem… Robiło to niesamowite wrażenie.
Po obejrzeniu Camera Obscura przeszliśmy się na zamek (nie wchodziliśmy do środka), zjedliśmy wyśmienite lody śmietankowe i ruszyliśmy do Muzeum Dzieciństwa. Pięć pięter wypełnionych starymi zabawkami, samochodami, lalkami, kolejkami, ubraniami…
Musimy jeszcze raz pojechać do Edynburga, bo jest tyle rzeczy, które chcemy jeszcze zobaczyć.
Chyba już mam dość pisania na dziś. Staram się uploadować powoli kolejne zdjęcia na Flickra. Udało się wrzucić 12… przez jakieś 3h. Koszmar. A chcę wrzucić jeszcze 5 razy tyle plus pewnie jakieś zdjecia z wycieczki do Glasgow i do Edynburga. W ostateczności spróbujemy się wybrać w poniedziałek na uczelnię (tam internet jest zdecydowanie lepszy) i tam wrzucimy zdjęcia.
A tu kilka zdjęć z Paisley (które oddają mniej więcej atmosferę tutejszych miast), które jakimś cudem udało mi się uploadować.
~Ola
Olu, jako miłośnik jabłecznika muszę zaprotestować – Cider to nie jest żadne piwo! http://en.wikipedia.org/wiki/Cider
Czekamy na kolejne zdjęcia :-).
@Andy: Moja wiedza w tej dziedzinie niestety ogranicza się do tego, co powiedzieli mi tubylcy, a oni użyli słowa „beer”. Niestety z braku internetu ciężko mi było zweryfikować prawdziwość tego stwierdzenia (nawet teraz podana strona Wikipedii nie chce się załadować). Dziękuję za wskazanie błędu i już poprawiam posta :).
Cześć Olu! :) Cieszę się, że dobrze się Wam układa w Szkocji.Pozdrowienia z ponurych Katowic! :)
Cześć,
fajnie, że Wam się układa.
Szczerze zazdroszcze wyjazdu i czekam na kolejne zdjęcia.
Dziekujemy za pozdrowienia. Zdjecia bardzo chcemy wrzucic, ale chyba szybciej byloby wyslac mikrofilm na nodze kaczki dlugodystansowej niz liczyc, ze internet bedzie tu lepszy :(.