Culzean Castle
W niedzielę postanowiliśmy się wybrać razem z Francuzami do zamku Culzean. Zamek jest zamykany na zimę i w zasadzie była to ostatnia szansa, żeby zobaczyć go przed wiosną.
Zamek powstał w XVIII wieku w miejscu, w którym rodzina Kennedych od lat miała swoją siedzibę. Projekt zamku zlecono neoklasycznemu architektowi – Adamowi Robertowi. Siedziba Kennedych robi niesamowite wrażenie, gdyż położona jest tuż nad samym morzem, na klifie. Okna zamku wychodzą wprost na wodę, a widok zapiera dech w piersiach. Bardzo podobała nam się owalna klatka schodowa i okrągły salon. Ponadto zamek otoczony jest wspaniałym parkiem. Szczególne wrażenie robią Walled Garden, gdzie zgromadzono rośliny, które nijak do Szkocji nie pasują – palmy, egzotyczne rośliny o liściach wielkości łóżka…
Niestety, pogoda w niedzielę była typowo szkocka, w dodatku rano spieszyliśmy się na pociąg i w biegu zapomnieliśmy parasoli. Już w czasie oglądania zamku i parku byliśmy totalnie przemoczeni, a droga powrotna okazała się straszna.
Koło godziny 15 ruszyliśmy na przystanek autobusowy (chcieliśmy dojechać do Ayr, skąd mieliśmy pociąg do Paisley). Zobaczyliśmy radiowóz blokujący całą drogę. Tomek został wysłany do policjantów na przeszpiegi i okazało się, że droga została zalana i jest całkowicie zamknięta. Policjanci podali nam numery telefonów po taksówki. Niestety okazało się, że nie mają żadnej większej na pięć osób. W końcu wysłaliśmy Francuzów z jakąś dziewczyną, która brała taksówkę spod zamku, a my poszliśmy zapytać, czy policjanci nie chcieliby nas podwieźć do najbliższego miasta. Okazało się jednak, że nie wiadomo jak długo musielibyśmy czekać, aż policjanci byliby wolni więc złapaliśmy stopa. Bardzo sympatyczny starszy pan postanowił nam pomóc. Podwiózł nas na najbliższy przystanek autobusowy, gdzie czekali już nasi Francuzi. Sprawdziliśmy pociągi, ale najbliższy (i jedyny tego dnia) był za 5 godzin. Kupiliśmy w sklepiku czekoladę, bo umieraliśmy z głodu (ostatni posiłek to było śniadanie o 9 rano) i zaczęliśmy czekać… Deszcz, ściemnia się, deszcz, brak autobusu… czekaliśmy ok. 2 godzin w deszczu. W końcu jakaś Szkotka zadzwoniła na linię informacyjną i okazało się, że autobusu nie będzie. Ponieważ towarzystwo na przystanku zaczęło być nieco niemiłe (podpici panowie w dresikach, którzy zaczęli nas zaczepiać) postanowiliśmy się wynieść do jedynego miejsca, które było otwarte w tej mieścince w niedzielny wieczór – pubu. W środku tubylcy przerwali oglądanie meczu i się nami zaopiekowali – zadzwonili po prywatną taksówkę na 6 osób (jeden ze Szkotów też chciał się dostać do Ayr), posadzili nas koło kominka. Taksówka kosztowała nas 17 funtów, więc naprawdę nie najgorzej. W Ayr zmarznięci i przemoczeni czekaliśmy 40 minut na pociąg. Następne 40 minut spędziliśmy w drodze do Paisley. I oczywiście już w Paisley okazało się, że autobus do akademików jedzie za 50 minut… Mieliśmy naprawdę dość i zadzwoniliśmy do znajomego Niemca, żeby podjechał po nas. Po tej wyprawie byłam tak zmęczona i przemoczona, że nie byłam w stanie robić nic… Następnym razem zastanowimy się pięc razy nim wybierzemy się na zwiedzanie w czasie deszczu.
Na koniec kilka zdjęc z zamku (niewiele, bo baliśmy się wyciągać aparat w deszcz, a w środku nie wolno było fotografować). Slideshow i Set.
~Ola
No i co się u Was teraz dzieje? Już miesiąc bez wpisów, internet wam umarł? :)
Buziaki z Polszy :)
Jakoś dopadła nas listopadowa niemoc. Trochę rzeczy do opisania jest – moje impreza urodzinowa, wyjazd do Londynu, imreza andrzejkowa… ale jakoś nie mieliśmy siły się zebrać. Spróbuję pogonić Tomka (teraz jego kolej na pisanie :P) w weekend. W czwartek mamy prezentację aktualnej wersji naszego projektu dyplomowego (takie demo :D) i właśnie staramy się, żeby było co pokazać, bo jesteśmy w lesie. Co prawda mamy jeszcze cały przyszły semestr na kończenie projektu, ale tutaj ludzie mają hopla na punkcie systematycznej pracy. W życiu nie pisałam projektu tak regularnie :P.