Sylwester w Edynburgu
Po długiej przerwie, czas odkurzyć bloga. Postanowienie na nowy rok: nie robić więcej długich przerw w pisaniu :).
Święta rzecz jasna minęły zdecydowanie za szybko (przynajmniej mi, bo Tomek w sumie siedział sam z Chińczykami w akademikach). Najbardziej dłużyła mi się podróż do Polski (i nocowanie na lotnisku). Ale już potem – przygotowania świąteczne, Wigilia, obżarstwo bożonarodzeniowe… dziesięć dni uciekło szybciej niż bym sobie tego życzyła. Na szczęście wzięłam ze sobą troszkę zapasów z Polski, choć było ciężko ograniczyć się do tych 15 kilogramów, które można mieć w bagażu. Na szczęście po kilku „zdesperowanych” telefonach do Marty pt. „Czy masz jeszcze trochę miejsca w bagażu”, udało się pomieścić trochę jedzonka: biogsik, kutię, szynkę, kiełbaskę, ser biały, goudę, Żubrówkę itp..
Sylwester mieliśmy dość zabiegany. Trochę za późno wybraliśmy się do Edynburga. Ponieważ mieliśmy w planie zrobić zapasy jedzeniowo-alkoholowe już w samym Edynburgu, czekało nas nie lada wyzwanie – znaleźć w Sylwestra po godzinie 18:00 otwarty sklep spożywczy. Udało się, ale tylko dzięki temu, że się rozdzieliliśmy. 10 min później nie wpuszczali już do sklepu.
Koło godziny 22:00 ruszyliśmy na ulice miasta. 80 tys. tłum nie jest wbrew pozorom taki straszny :). Przynajmniej jest ciepło. A i atmosfera dość przyjemna – co chwila ktoś zaczepiał nas, życząc szczęśliwego nowego roku. Nie obyło się też bez atrakcji typu: jak Szkoci nie radzą sobie ze sniegiem i lodem na ulicach (dziewczyny w spódniczkach mini, gołymi nogami (!) i w 15cm obcasach w połączeniu z lodem na ulicach – oczywiście niczym nie posypanym – to naprawdę „zajwiskowy” widok). Mieliśmy też okazję zobaczyć prawdziwą catfight z wyrywaniem włosów i drapaniem paznokciami (na szczęście pieciu policjantów zareagowało dość szybko).
O północy podziwialiśmy wspaniałe fajerwerki nad zamkiem. Było na co popatrzeć. I oczywiście było śpiewanie „Auld Lang Syne”, choć staliśmy tak, że nie widzieliśmy wersji karaoke i pozostało nam śpiewanie na „la la la” po jedynym wersie, który znamy („Should auld acquaintance be forgot”). Jakoś zapomnieliśmy wcześniej się tego nauczyć…
Następnego dnia pozwiedzaliśmy trochę Edynburg. Na Royal Mile były postawione kostrukcje zrobieone z czegoś w rodzaju zniczy. Najciekawszy był wielki żyrandol ze zniczy, który zawisł nad ulicą.
2 stycznia natomiast zaczęliśmy od wycieczki po Mary King’s Close. Po epidemii dżumy w XVII wieku stare wąskie uliczki (zwane „Close”) zostały zakryte, a na nich zbudowano nowe budynki i nowe ulice. Obecnie można zwiedzać podziemne miasto. Dzięki dobrej pani przewodnik, zwiedzanie Mary King’s Close było bardzo przyjemne i pozwoliło wyobrazić sobie, jak wyglądało życie w Edyburgu kilkaset lat temu.
Po wyjściu z podziemi, herbatce, kawie i kanapce, wybraliśmy się do National Museum. Niestety na zwiedzanie czegokolwiek więcej nie starczyło już czasu i trzeba było łapać pociąg do Glasgow.
Tu możecie pooglądać zdjęcia z naszej noworocznej wyprawy:
~Ola
noo, w końcu jakieś wieści:) fajnie.
pozdrawiam,
m.